Witam Was serdecznie na moim blogu poświęconemu rasie psów, jakimi są owczarki niemieckie. Moje 15-letnie doświadczenie w obcowaniu z rasą owczarka niemieckiego sprawiło, że na moim blogu podzielę się z Wami moimi opiniami, poradami, metodami treningowymi i szkoleniowymi, oraz odpowiem na najbardziej nurtujące Was pytania dotyczące tej właśnie rasy. Mój blog poświęcony jest także wprowadzeniu w piękny świat najwspanialszej dla mnie rasy, jaką są owczarki niemieckie długowłose. Mam nadzieję, że moje przemyślenia i porady, pomogą Wam osiągnąć taką więź pomiędzy Wami a Waszym pupilem, jaką mi udało się wypracować z moimi psami. Życie z psim przyjacielem czasem jest wręcz uciążliwe, często dostarcza pełno radości i uśmiechu, a niekiedy doprowadza do płaczu. Ale jedno jest pewne. Życie bez psa, nie można byłoby nazwać życiem.
Kiedy podejmowałem decyzję o założeniu hodowli nie myślałem, że poświęcę się temu na tyle, że czas po prostu będzie uciekać mi przez palce. Jeszcze niedawno, wszyscy oglądaliśmy live z porodówki pierwszego miotu naszej kochanej Anti, by nim zdążyłem się obejrzeć odchowuję jej ostatni miot.
Od początków w „obskurnym garażu” wiele się zmieniło. Rozbudowa infrakstruktury w hodowli, wybiegu, budowa przedszkola dla szczeniąt, czy zdobyte nowe doświadczenia z każdym dniem prowadzenia hodowli sprawiły, że wkręciłem się w to jeszcze bardziej. Od mojego ostatniego posta na blogu minęło trochę czasu, więc postanowiłem znaleźć chwilę, aby podzielić się z Wami moimi przemyśleniami i doświadczeniami ostatnich tygodni, które do łatwych nie należały. Dwa mioty odchowywane na raz to nie lada wyzwanie, a to tylko wierzchołek góry lodowej moich ostatnich przeżyć.
Jak dziś pamiętam swój pierwszy przyjęty poród z konsultacjami przez telefon, stres, zmęczenie i łzy na widok pierwszej kluski, która nie doczekała poranka. Każdy poród w hodowli, w szczególności, gdy zwierzęta traktuje się jak swoje dzieci – tak wiem, mam nawalone w głowie, jednak pociesza mnie, że tak samo „nasrane” w głowach ma ponad 30 tysięcy obserwujących nas na facebooku. No to zacznijmy raz jeszcze. Tak, to są moje dzieci J Co więc z tym porodem? Każdy poród to ogromny stres, i droga w nieznane. O ile z każdym narodzonym szczenięciem poznajesz sukę i jej naturę prawie na wylot, to nigdy nie da się przewidzieć tego, co może się wydarzyć za godzinę, dwie, czy przy kolejnym porodzie.
Ten poród jak się okazało miał być inny. Jeśli dziś ktokolwiek powie mi, że coś wydarzyło się przypadkiem, to tylko ironicznie zaśmieję mu się w twarz. Od dłuższego czasu obserwuję, że wszystko, co wokół mnie się dzieje, nie dzieje się bez przyczyny. Jeszcze przed tym porodem nosiłem się z myślami, że będzie to ostatni poród Anti. Pomimo dość młodego wieku jak na hodowlaną sukę, sześciu lat, wydała na świat liczne potomstwo, którego odchowanie kosztowało ją wiele sił i zdrowia. I nikt nie powie mi, że nawet najlepsza suplementacja po mnogiej ciąży przywróci sukę do stanu sprzed porodu. Poród, wykarmienie szczeniąt, odchowanie miotu to ogromny stres i wysiłek, nawet dla najsilniejszej i zdrowej matki.
Ciąża przebiegała bez żadnych problemów. Już w trzecim tygodniu potwierdziliśmy ciążę mnogą badaniem USG. Większy apetyt z dnia na dzień, oraz rosnący powoli brzuch utwierdzały mnie w przekonaniu, że tak jak w przypadku poprzednich porodów będzie to liczny miot. I znowu miałem rację.
Przeciągający się do 24 godzin poród sprawił, że jedno ze szczeniąt zachłysnęło się wodami płodowymi, a nauczony doświadczeniem z poprzednich lat wiedziałem, że będzie bardzo ciężko walczyć o jego przeżycie. Niestety nie pomyliłem się. O ile takie sytuacje są traumatycznym przeżyciem, najgorsze miało dopiero nadejść. Jak się okazało, jedno ze szczeniąt utknęło w środku podczas porodu i konieczna okazała się cesarka. Niestety stan macicy był na tyle słaby, że podjąłem decyzję o sterylizacji podczas zabiegu cesarki. Już wtedy uświadomiłem sobie, że tak po prostu miało być. Kilkanaście dni dochodzenia do siebie po zabiegu spowodowały, że Anti straciła mleko, przez co konieczne było karmienie całego miotu butelką. Kto kiedyś wykarmił miot 10ciu szczeniąt butelką, co 3 godziny wie, co to znaczy. Dodam, że w pokoju obok odchowywałem urodzony tego samego dnia miot Belli. Kilka dni bez snu, stres, opieka nad dwoma miotami i suką po operacji wypruły ze mnie resztkę energii.
Nie to jest jednak najgorsze. Kiedy karmisz miot z butelki, widzisz z każdą godziną jak szczeniaki rosną, nabierają siły, i się rozwijają. Na chwilę uświadamiasz sobie, że w tym momencie jesteś panem życia i śmierci, od którego zależy coś najcenniejszego – czyjeś życie. Tym bardziej boli, kiedy po dwóch tygodniach opieki, zżywania się z każdą małą kluską, ich reakcji na dotyk i zapach „zastępczej matki” ktoś na górze postanawia odebrać Ci życie, o które walczyłeś z całych sił każdego dnia od momentu narodzin. Najpierw przychodzą łzy, ogromny żal i złość, by później uświadomić sobie to, o czym pisałem wcześniej. Wszystko jest z góry zaplanowane. Pojawiają się pytania. Jeśli odeszła to był jakiś tego powód. A jeśli byłaby chora, a ja na siłę chciałbym bawić się w Boga, czy tak byłoby lepiej? Tak po prostu miało być.
Każde takie doświadczenie jest cholernie bolesne, i uświadamia mnie, że bycie hodowcą jest niezwykle ciężkie. Nie tylko fizycznie, ale również psychicznie.
Mija dokładnie 8 tygodni, od kiedy miot J przyszedł na świat. Nie wiem kiedy to zlecało, ale wiem jedno, będzie mi brakować tych małych bąbli. O ile każdy miot jest wyjątkowy, to czuję ,że w tym momencie coś się kończy, szczególnie kiedy zżywasz się z kluchami karmiąc je co godziny butelką. Anti odchodzi na zasłużoną emeryturę, a ja powoli dostrzegam przemijanie. Od niej wszystko się zaczęło, wychowała świetne psychicznie szczenięta, które rozsiane są po całej Europie. Była najlepszą opiekunką i matką, jaka do tej pory rodziła pod moimi skrzydłami a nadal pozostaje najlepszą przyjaciółką i swoistym „strażnikiem Teksasu” bez której pomocy nie dałbym zapanować nad resztą watahy.
Co dalej? Czas na zasłużoną emeryturę. I chociaż część doświadczonych hodowców nie wyobrażałaby sobie blokować miejsca w hodowli i pewnie oddaliby ją do dobrego domu z dużym ogródkiem, to ja nie wyobrażam sobie hodowli bez niej. Po prostu.
Nadchodzi lato, więc na pewno zapewnię jej masę ulubionego pływania. No i lekką dietę, bo po ciąży troszkę przesadziłem z dokarmianiem.
A skoro miot J jest ostatnim miotem naszej kochanej mamuśki, chciałbym, aby te kluchy trafiły do wyjątkowych domów, gdzie staną się częścią rodziny, i przyjaciółmi na dobre i na złe. Do tej pory miałem szczęście do ludzi, więc mam nadzieję, że i tym razem los się do nas uśmiechnie
Poniżej znajdziecie kilka zdjęć dzieci Anti z poprzednich miotów.