Powiadają, że z rodziną najlepiej wychodzi się na zdjęciach, ale dziś chciałbym opowiedzieć Wam trochę o mojej wirtualnej rodzinie. O rodzinie, która w wielu momentach pokazała siłę i wsparcie, na jakie nie mogłem liczyć od najbliższych. O rodzinie ludzi, którzy tak samo jak ja, są pozytywnie ześwirowani na punkcie owczarków niemieckich długowłosych, a także pomocy innym zwierzakom. Dziś opowiem Wam słów kilka o rodzinie z Nadbużańskiej Doliny. Ale może zacznijmy od początku…
Kolejny weekend obkupiony został prawie tysiąc kilometrowym wyjazdem na wystawę pod patronatem ASVD w Skorzęcinie. O ile zawsze mówiłem, że uwielbiam moje strony ze względu na ciszę, spokój i bliskość natury, to teraz kiedy w niedzielę o 4 rano pakuję kluski i wyruszam blisko 500 km w jedną stronę, pluje sobie w brodę, i w myślach głośno krzyczę – dlaczego mam wszędzie tak daleko! Boże! Ale po chwili, kiedy przypomnę sobie po co to robię, i jaką mam z tego frajdę, znów uśmiech pojawia się na mojej twarzy.
Wystawa w Skorzęcinie pod patronatem ASVD miała okazać się szczególna. Szczególna z tego powodu, że było to moje pożegnanie z Atomem z Nadbużańskiej Doliny. Po czterech i pół miesiąca spędzonych w hodowli, za dwa dni miał opuścić rodzinne progi hodowli innej niż wszystkie, aby udać się na podbój Londynu. Rozstania są najgorsze, szczególnie wtedy, kiedy każdego szczeniaka traktowałem tak osobiście. Nie było godziny, kiedy nie myślałem o nadchodzącym dniu pożegnania.
Po czterech i pół godziny dotarłem na miejsce. Rozproszone na pochmurnym niebie słońce i dość niska temperatura (6 stopni) utwierdzały mnie w przekonaniu, że mogłem zostać w domu. Wyobrażałem sobie wtedy ciepłą kołdrę, i kolejny wyścig formuły 1 z udziałem Roberta Kubicy, na powrót którego czekałem ponad 8 lat, który po raz kolejny opuszczam. Ajj, znowu włączyło mi się zrzędzenie! Na uśmiech nie musiałem długo czekać, bo na miejscu spotkałem już Joannę i Elę, które zadeklarowały się przyjechać wcześniej i pomóc mi z kluchami! Czapki z głów drogie Panie. Bez Was byłbym bezbronny w starciu z trójką wampirów! Ludzie w Wielkopolsce są jednak naprawdę wyjątkowi. I to jednak wcale nie oznacza, że w Was wątpiłem! 😉
Na wystawę zostałem zaproszony przez kolegę Sławka, który twierdził, że na takiej wystawie jeszcze nie byłem. I miał rację. To co urzekło mnie na samym początku, to uroczysty hymn i przemarsz z pieskami w rodzaju swoistej psiej procesji. Powiem Wam szczerze, że przez chwilę w kilku momentach miałem ciarki. Kolejny plus to organizacja. Ogromnym problemem były dla mnie dwa rozstawione ringi, gdzie w tym samym czasie miały walczyć pieski i suczki. W jednej chwili musiałbym wystawić Arię, Aferę i Atoma, ale dzięki przychylności organizatorów udało się zaczekać, aż Atom skończy swoją konkurencję. W tym miejscu chciałbym serdecznie podziękować Sławkowi z hodowli Alei Gwiazd oraz Eugeniuszowi z hodowli z Kasztanowej Alei. Dzięki ich pomocy udało się bardzo dobrze zaprezentować w ringu Arię i Atoma. Tym razem, nadal zmagając się z anemią Afery i brakiem witalności, oraz siły po chorobie pokleszczowej, musieliśmy zadowolić się miejscem poza podium. Afera zapowiada szybki i efektowny powrót do wygrywania do którego zaczęła nas przyzwyczajać.
Wyniki wystawowe w klasie baby owczarków niemieckich:
ATOM Z NADBUŻAŃSKIEJ DOLINY – lokata II/5, ocena wybitnie obiecująca
ARIA Z NADBUŻAŃSKIEJ DOLINY – lokata III/9, ocena wybitnie obiecująca
Kiedy ogłosiłem, że wybieramy się na wystawę psów rasowych do Skorzęcina, i zaczęły do mnie spływać potwierdzenia Waszego przybycia, nawet przez myśl mi nie przeszło, że pojawi się Was tylu. Na miejscu okazało się, że jest nas 18 osób! Czy Wy to słyszycie? 18 osób przyjechało poznać kluski, pożegnać się z Atomem i poznać mnie osobiście. Pomimo, że wirtualnie widujemy się od kilku miesięcy, to moim zdaniem nic nie jest w stanie zastąpić nawet kilkudziesięciu minut spędzonych w swoim towarzystwie na żywo. Po raz kolejny utwierdzony zostałem w przekonaniu, że musiałem z moimi pieskami zrobić coś dużego, skoro tyle dobroci, wsparcia i ciepłych słów otrzymuję od Was na każdym kroku. I pomimo, że zawsze starałem się nie dopuszczać do bliższego poznania mnie osób, których dobrze nie znam, to wiedzcie że każde przytulenie Was, zamienione z Wami słowo czy podany uścisk dłoni, był z mojej strony szczery. Największy żal mam do siebie, że nie mogłem wyrazić w słowach tego co czuję w takich chwilach, tego jak cholernie dumny jestem z tego że mogłem Was poznać. Z tego miejsca dziękuję Wam wszystkim raz jeszcze i każdemu z osobna za to, że poświęciliście swój wolny czas aby się z nami spotkać.
Jak widzicie mój wpis zmienia się niczym pory roku. Musi być trochę wesoło, merytorycznie i poważnie. Ale mam nadzieję, że na kolejny akt z serii pamiętnik młodego hodowcy będziecie czekać z niecierpliwością, tak samo jak ja na kolejnego rogala Marcińskiego, którego dostałem na drogę. To był najpyszniejszy zeschnięty rogal Marciński jakiego jadłem! Dziękuję!