Tytuł dzisiejszego wpisu nie bez przyczyny nosi nazwę cisza. Najpierw długo zastanawiałem się, czy napisać ten tekst. Później gdy podjąłem już decyzję, musiałem wewnętrznie dojrzeć, aby móc napisać chociaż jedno zdanie. Stan w jakim jestem pisząc dla Was kolejny rozdział pamiętnika młodego hodowcy, powodowany wspomnieniami nie jest najlepszy. Tylko dzięki temu, że jestem typem osoby, która może iść dalej dopiero kiedy wyrzuci z siebie negatywne emocje, piszę tą kartkę z pamiętnika.
Cisza. Według słownika języka polskiego cisza to stan w którym nie rozlegają się żadne dźwięki.
Już jakiś czas temu ktoś z Was napisał na facebooku hodowli, że wyciszyłem się i nie ma mnie tyle w social mediach co kiedyś. Przez długi czas próbowałem wmawiać sobie, że mam więcej pracy, nadrabiam zaległości blogowe, do tego ciągłe remonty na podwórku, przez co kolejne live-y prosto z hodowli nie mają racji bytu. Musiało minąć trochę czasu, zanim wylałem swój osobisty żal ze środka. Po stracie taty musiało minąć prawie 10 lat, kiedy prawie normalnie zacząłem o tym rozmawiać. Powiadają, że duszenie tego w sobie nie jest najlepszym pomysłem, i ja już dziś to wiem. Negatywne emocje powinno się wylewać, dzielić nimi z otoczeniem pod postacią szczerej rozmowy. I dziś z Wami chciałbym szczerze pogadać. Jak z dobrymi kumplami, którzy wysłuchają, pocieszą, i powiedzą – tak miało być.
Pierwszy lutego od początku przebiegał nerwowo. Oczekiwanie na poród po ponad dwóch dobach, kiedy Anti grała sobie ze mną w kotka i myszkę co kilka godzin wywołując fałszywy alarm porodowy, było istną sinusoidą emocjonalną. Zmęczenie sięgające zenitu w połączeniu z adrenaliną, której wysokie stężenie w organizmie trzymało mnie jeszcze jako tako na nogach. Pierwszy szczeniak na świecie spowodował przypływ takiej dawki energii, że mógłbym w tamtym momencie zagrać w reklamie baterii Duracella, zastępując z powodzeniem popularnego króliczka znanego z reklam telewizyjnych. Kolejny poród przebiegał bardzo sprawnie i średnio co 40 minut na świat przychodziła kolejna kluska, by po 4 godzinach było już naprawdę głośno i ruchliwie w porodówce. Siedem klusek to już nie przelewki, a ja wiedziałem, że to jeszcze nie koniec.
Zaczęły się kolejne skurcze, więc założyłem kolejną parę rękawiczek w oczekiwaniu na kluskę. Najpierw główka, mocny skurcz i kolejny cud natury był już na świecie. Anti tak opanowała już rozrywanie błony płodowej, że moja pomoc była zbędna. Ja jedynie mogłem obserwować i czuwać nad tym, aby jak najszybciej pyszczek został uwolniony z błony, a z nosa i jamy ustnej usunąć śluz, blokujący oddychanie. Od momentu kiedy zauważyłem, że coś jest nie tak świat zwolnił. Zacząłem słyszeć sekundy zegara który stał obok, mój oddech przyspieszył, a serce zaczęło wariować. Do chwili kiedy klęknąłem nad nią, minęło może 15 sekund od momentu jej przyjścia na świat. Dla mnie to była wieczność. I ten pieprzony tykający w moich uszach sekundnik zegara, którego dźwięk przeszywał mi uszy. Kiedy obróciłem ją na drugi bok wiedziałem, że stało się to, co kiedyś musiało nadejść, stało się to z czym spotykają się inni hodowcy, stało się to, czego nie życzyłbym najgorszemu wrogowi.
Kiedy klęczysz w porodówce nad małą klusią, która nigdy nie zobaczy zielonej Nadbużańskiej Doliny, nie poczuje tej wzruszającej miłości matki i ciągłego drapania za uchem ogarnia Cię bezsilność. Zawiesiłem się na chwilę. Moja głowa rozpaliła się do czerwoności. Z jednej strony chciało mi się wyć i krzyczeć w niebogłosy, z drugiej wiedziałem, że nie mogę, bo za chwilę urodzi się kolejny szczeniak. Wyszedłem na chwilę. Przemyłem twarz zimną wodą i wróciłem do żywych. Nie wiem kto dał mi tą siłę, bo psychicznie byłem wrakiem człowieka. Bezradność, kiedy nie możesz nic zrobić jest najgorsza. Jakby ktoś wbił Ci nóż w kark, którego nie możesz wyciągnąć.
Powrót do porodówki okazał się najbardziej wzruszającym momentem obrazkiem jakie do tej pory widziałem w życiu. Przez chwilę nie mogłem doliczyć się klusek. Pomimo, że powinno ich być osiem, ja cały czas widziałem siedem. Mój mózg przeszył obraz jednego z artykułów, gdzie wyczytałem, że suczki bardzo często zjadają martwe szczenięta. W jednej chwili opanował mnie taki gniew że prawie wyszedłem z siebie. Chwila otrzeźwienia i zacząłem je ściągać jedną z drugiej i przekładać na drugą stronę. Pod zgromadzonymi kluskami była moja kochana nieżywa Brownie (tak miała się nazywać), którą inne kluski starały się ogrzać, kiedy ja wyszedłem opłukać twarz wodą. Nigdy wcześniej tak niesamowitego widoku przeszywającego moje serce nie widziałem, i wydaje mi się, że już nie zobaczę.
Kiedy na świat przyszła ostatnie dwunasta kluska, usiadłem w porodówce i rozpłakałem się. W mojej głowie zapanowała absolutna cisza. Cisza taka, jak opisują ją ludzie po wypadkach. Nie słyszałem już zegara stojącego obok, nie słyszałem pomlaskiwania szczeniąt, które jadły swój pierwszy posiłek, nie słyszałem nawet telefonu który dzwonił co chwila. Wpadłem w stan wewnętrznej agonii, spowodowany utratą tego co dla mnie najcenniejsze. Utratą życia istoty, za którą byłem odpowiedzialny, od momentu zajścia Anti w ciążę. I ten ból pozostanie już na zawsze we mnie.
“Kiedy wymawiam słowo Przyszłość,
pierwsza sylaba odchodzi już do przeszłości.
Kiedy wymawiam słowo Cisza,
niszczę ją.
Kiedy wymawiam słowo Nic,
stwarzam co, co nie mieści się w żadnym niebycie”